poniedziałek, 12 listopada 2012

Trudne słowa


Zaburzenia snu to jeden z terminów, pochodzących z pakietu pojęć, który otrzymuje się wraz z diagnozą. Nie da się ukryć, że jest to pakiet powalający człowieka na początku. Okoliczności szpitalne. Rozmowa z lekarzem, który sam zwleka, żeby ją rozpocząć, ale kiedy zacznie, jest rzeczowo zimny i bezwzględny w tym, co mówi, jakby sprawdzał granice twojej wytrzymałości, kończąc słowami "Niech się pani nie łudzi". Kilka minut, które zostają w pamięci w każdym szczególe. Padają wtedy słowa jakby nieprawdopodobne, nie można uwierzyć, że to nas dotyczy. Trzeba potem wyjść, wykonywać zwykłe czynności: iść, stać, spać, jeść, rozmawiać, pracować. Straszne są te pierwsze godziny, dni, tygodnie, miesiące. Potem przychodzi bolesny czas, kiedy tamte słowa zaczynają zapuszczać w nas korzenie, wbijając się trwale w trzewia naszych myśli i uczuć. Aż w końcu trzeba nauczyć się z nimi żyć. Nie wymieniam tych słów razem w tym momencie, bo łatwiej mi rozprawiać się z nimi z osobna. A robię to już od kilku lat i nadal przerażają. Ale niektóre dają się oswoić. Jednym z tych, które zabolało najmocniej w kontekście mojej ślicznej, czteroletniej wtedy córeczki, było słowo hospicjum. Że przejęcie opieki, że zakres obowiązków i uprawnień, finansowanie, szpital, recepty, pomoc doraźna. Nie wiem, co jeszcze. Ale przez długi czas to było najczarniejsze słowo. Nocny koszmar. Z czasem zaczęło się oswajanie. Zrozumiałam, jak wielka to pomoc. Hospicjum to doświadczenie i wsparcie, jakiego nie znajdzie się gdzie indziej. I choć na razie nie ma takiej konieczności, to czuję się pewniej, że mam do nich numer i mogę w każdej chwili zadzwonić, i na pewno ktoś odbierze telefon. Tak, to już zwyczajne słowo. Poniosło mnie w jego kierunku, choć chciałam pisać o zaburzeniach snu. Ale o bezsenności to już chyba przy następnej okazji.